Rozwój chrześcijaństwa
Od chrześcijaństwa do cywilizacji chrześcijańskiej
„Kościół chrześcijański – jak zauważył znany socjolog Florian Znaniecki – przeżył ewolucję od typu grupy rekrutującej się drogą doboru, do typu grupy, rekrutującej się przeważnie poprzez przyrost naturalny (…)”[14]. To zaś miało istotny wpływ na zmianę jego duchowości, liturgii i doktryny, szczególnie tam, gdzie duchowe i egzystencjalne doświadczenie religijne pierwotnego chrześcijaństwa związane z pokutą, nawróceniem się zostało zastąpione sformalizowanymi praktykami ascetycznymi i religijno-kultowymi lub spekulacją filozoficzną[15]. Rozwój tych nowych form pobożności siłą rzeczy wypierał z rozrastającego się liczebnie Kościoła nie tylko nowotestamentową ideę duchowego odrodzenia i pneumatyczne[16] [duchowe] elementy spontanicznie przeżywanej liturgii jak i społeczności z Bogiem, ale i towarzyszące temu doświadczeniu nowotestamentowe charyzmaty[17] oraz starochrześcijańską zasadę wyższości „charyzmatu personalnego”[18] związanego z osobą nad „charyzmatem z urzędu”[19] związanym z funkcją w wyniku czego następuje wzrost urzędu i pozycji biskupa[20] jak i postępująca hierarchizacja w obrębie samych diakonów[21] i pozostałych prezbiterów[22] w ramach wspólnoty braterskiej. Innymi słowy w wyniku tych zachodzących przeobrażeń i pojawienia się na miejscu przełożonego Zboru (gminy) biskupa, który czerpał głównie już swój autorytet religijny z urzędu (zasada sukcesji apostolskiej)[23] i jednoczesne wykluczenie „nawiedzonych Duchem Świętym charyzmatyków” – zamieniło ostatecznie pierwotną gminę braterską, czysto charyzmatyczną, w zamkniętą ramami prawnymi społeczność, tworzącą już Kościół zinstytucjonalizowany.
Należy tu w kontekście tej postępującej instytucjonalizacji chrześcijaństwa przypomnieć, że ustrój i forma liturgii pierwszych gmin chrześcijańskich według niektórych badaczy wywodziły się z systemu synagogi[24], opierającej się na kolegialnej władzy seniorów – zwanych czasami prezbiterami[25], którym przewodniczył archont[26] w diasporze lub przewodniczący synagogi w Judei. Składanie ofiar było zastrzeżone tylko dla świątyni jerozolimskiej, toteż w domach modlitwy – synagogach – kult polegał na śpiewaniu psalmów, pieśni, modlitwie i czytaniu Starego Testamentu – liturgii słowa. Synagoga była miejscem nauczania, którą to funkcję pełnili „biegli” w Piśmie rabini – nauczyciele. Do wygłaszania nauk zapraszano innych mówców lub gości, co judeochrześcijanie (nawróceni Żydzi), a szczególnie Apostoł Paweł, mając wykształcenie rabiniczne, wykorzystywali do głoszenia Chrystusa[27]. Z liturgii synagogalnej, przynajmniej w swej formie obrzędowo-liturgicznej, pochodziły trzy podstawowe ryty obecne w apostolskim chrześcijaństwie: obmywania, tj. kąpiel rytualna – chrzest, biesiada sakralna – agapa oraz liturgia słowa – czytanie Pism Starego Testamentu i powstających Pism Nowego Testamentu. W rodzącym się chrześcijaństwie mamy zatem wyraźną preferencję tekstu sakralnego, Biblii Żydów [Stary Testament], której przyznano poczesne miejsce we wspólnych spotkaniach gminy.
W pierwotnym Kościele, podobnie jak w synagodze, liturgia była nadzwyczaj oszczędna w gestach i rytuałach. Istotnym jej podmiotem stają się przede wszystkim wyznawcy Chrystusa, gromadzący się w określonym miejscu. Towarzyszyło temu przekonanie, że sami chrześcijanie są świątynią Boga – są „domem duchowym”[28]. Głoszono, że Bóg nie mieszka w świątyni uczynionej ludzką ręką[29]. Świątynią zatem były tu nie mury, lecz uczniowie Chrystusa, co wynikało z założeń doktrynalno-liturgicznych opierających się na zasadzie czczenia Boga w „duchu i prawdzie”[30], które były skutkiem wiary i duchowo-egzystencjalnego świadectwa[31]. Przeżywana i pielęgnowana liturgia chrześcijańska była przede wszystkim chrystocentryczna, czyli skupiała się wokół osoby Jezusa Chrystusa[32] i posiadała charakter wybitnie wspólnotowy, tj. braterski[33] oraz – jak twierdzi ks. Nadolski – była „przede wszystkim liturgią domową”[34]. Centralnym jej punktem było uczestnictwo w uczcie upamiętniającej Ostatnią Wieczerzę Chrystusa z apostołami[35]. Początkowo sprawowana w połączeniu z „agapą” – ucztą miłości, następnie w wyniku nauki Pawła[36], została wyodrębniona jako samodzielny ryt polegający na dzieleniu się, tj. „łamaniu chleba” i wspólnotowym spożyciu wina w kontekście paschalnym[37]. Obok „liturgii słowa” i pamiątki Wieczerzy Pańskiej [Eucharystii] w spotkaniach zboru przejawiały się również spontanicznie i emocjonalnie przeżywane doświadczenia „pneumatyczne”[38] związane z dostrzegalną manifestacją charyzmatów – darów Ducha Świętego[39].Paweł zachęcał członków wspólnoty do czynnego udziału w liturgii: „Ducha nie gaście, proroctw nie lekceważcie. Wszystkiego doświadczajcie, co dobre, tego się trzymajcie”[40].
Toteż podczas nabożeństw wielu zebranych, korzystając z darów duchowych, „mówiło innymi językami” [w sensie różnymi][41],„prorokowało”, dzieliło się świadectwem swojej wiary, objawieniem, nauką, poprzez „mowę mądrości”, „mowę wiedzy”. Modlitwy były improwizowane, swobodnie wyrażały uczucia religijne uczestników nabożeństwa. Miały one charakter zarówno „ofiarny”, tj. uwielbiający[42], pokutny[43] jak i wstawienniczy[44]. Innymi słowy modlitwa była odpowiedzią jednostki i wspólnoty na zwiastowane „tu i teraz” Słowo Boże[45]. Wszystko to było nowym elementem w stosunku do przebiegu nabożeństwa w synagodze. W apostolskim Kościele liturgię rozumiano przede wszystkim jako zgromadzenie wspólnoty będącej „Ciałem Chrystusa”, w której „manifestuje się obecność Ducha Świętego”, co Paweł wyraził w słowach: „Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem [pieśnią], inny nauką [mową wiedzy, mową mądrości], inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu. Jeśli kto mówi językami, niech to czyni dwóch albo najwyżej trzech, i to po kolei, a jeden niech wykłada; A jeśli by nie było nikogo, kto by wykładał, niech milczą w zborze, niech mówią samym sobie i Bogu. A co do proroków, to niech mówią dwaj albo trzej, a inni niech osądzają; Lecz jeśliby ktoś inny z siedzących otrzymał objawienie, pierwszy niech milczy. Możecie bowiem kolejno wszyscy prorokować, aby się wszyscy czegoś nauczyli i wszyscy zachęty doznali”[46].
Mamy w tym powyższym przekazie apostolskim obraz wspólnoty braterskiej, świadomej nie tylko swoich osobistych relacji z Chrystusem i oczekującej na żywe Słowo[47], ale i swojej też roli wobec Zboru, odpowiedzialności za przebieg nabożeństwa w kontekście korzystania z darów duchowych i tym samym wzajemnego budowania się w wierze[48]. Podczas takiego spotkania lokalnej wspólnoty, jak wynika z powyższego tekstu, miało miejsce śpiewanie pieśni[49], nauczanie[50], przekazywanie objawienia, którym mogło być duchowe widzenie[51], proroctwo[52], w końcu „mówienie różnymi językami”, jako „znak dla niewierzących”[53] i ich też wykład[54], będący swoistą formą proroctwa mającego związek z objawieniem prawd wiary[55] czy ujawnieniem ukrytych myśli serca zebranych[56].
Wprawdzie Paweł nie wspomina w powyższym opisie przebiegu nabożeństwa modlitwy wspólnotowej Zboru. Możemy jednak przyjąć, że miała ona miejsce w oparciu o wcześniejsze sugestie dotyczące korzystania w czasie modlitwy podczas wspólnych zebrań z daru „modlitwy różnymi językami”: „Cóż tedy? Będę się modlił duchem, będę się modlił i rozumem; będę śpiewał duchem, będę też śpiewał i rozumem. Bo jeżeli wysławiasz Boga w duchu, jakże zwykły wierny, który jest obecny, może rzec na twoje dziękczynienie: Amen, skoro nie rozumie, co mówisz? Ty wprawdzie pięknie dziękujesz, ale drugi się nie buduje”[57]. Warto zwrócić uwagę, że Paweł w powyższym tekście rozróżnia pojedynczą i osobistą modlitwę „duchem” różnymi językami do Boga[58] i „rozumem”, tj. w języku sobie znanym od „mówienia różnymi językami” do Zboru[59]. Ta indywidualna modlitwa jednego z członków wspólnoty „duchem i rozumem” miała, jak na to wskazuje powyższy tekst, ścisły związek przede wszystkim z intelektualną i duchową asystą jego współbraci podczas wspólnotowej modlitwy całego Zboru. Korzystanie zaś z daru „mówienia różnymi językami” przez osobę zwracającą się za jego pośrednictwem do Zboru miało na celu ewentualny wykład tegoż „mówienia różnymi językami”. To wyodrębnienie i rozróżnienie przez Pawła modlitwy „duchem” [różnymi językami] i „rozumem” do Boga od „mówienia różnymi językami” do Zboru ma ścisły związek z praktyką pierwotnego Kościoła, w myśl której wszyscy „ochrzczeni” [napełnieni] Duchem Świętym chrześcijanie w celu budowania samych siebie mogli i powinni „modlić się różnymi językami” podczas osobistej i indywidualnej modlitwy do Boga[60]. Nie oznaczało to jednak, że wszyscy „ochrzczeni” Duchem mieli zaraz dar „mówienia różnymi językami” i mogli za jego pośrednictwem mówić do Zboru. Na co wskazuje nauczanie Pawła: „A Bóg ustanowił w kościele najpierw apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, następnie moc czynienia cudów, potem dary uzdrawiania, niesienia pomocy, kierowania, różne języki. Czy wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokami? Czy wszyscy nauczycielami? Czy wszyscy mają moc czynienia cudów? Czy wszyscy mają dary uzdrawiania? Czy wszyscy mówią językami? Czy wszyscy je wykładają”[61]? Tekst ten jak i poprzednie nie pozostawia żadnych wątpliwości, że dla Pawła dar „mówienia różnymi językami” do Zboru jest usytuowany obok takich darów jak dar apostolstwa, proroctwa, nauczania „przejawiający się w mowie wiedzy i mądrości”[62], czynienia cudów, uzdrawiania i jest czymś innym od indywidualnej modlitwy „duchem” [różnymi językami] do Boga.
Kościół instytucjonalny, formalizacja prawd wiary i liturgii
Z czasem jednak z powodu zachodzących przemian mentalnych, a w konsekwencji i doktrynalnych, dostrzegalnych już w takich pismach jak Didache[63], w kierunku swoiście pojętego w duchu chrześcijańskim stoickiego już ascetyzmu, rzymskiego patetyzmu, formuł liturgicznych jak i uzewnętrzniania i formalizowania form pobożności polegających na postach w określonym czasie i modlitwach o z góry określonej już treści, formowała się nowa forma liturgii i pobożności chrześcijańskiej pojmowanej już w swej istocie jako katolickiej, tj. powszechnej i dostępnej dla ogółu wiernych. Około 210 roku Hipolit, teolog i autor „Tradycji apostolskiej” zawierającej porządek kościelny odnośnie przeprowadzania „Eucharystii” wprowadził formuły i podział ról w liturgii na biskupa oraz resztę wiernych. Jedynie kapłan, bo tak w tym okresie zaczęto już postrzegać celebrujących Pamiątkę Wieczerzy Pańskiej,miał prawo według tych instrukcji zwracać się do Boga, reszcie wiernych w tym porządku przypadała już tylko wtórna funkcja powtarzania i potwierdzania słów biskupa[64]. Fabian – Biskup Rzymski w 236 roku po objęciu urzędu po biskupie Hipolicie poprzez ustanowienie „niższych urzędów” spośród zaangażowanych w liturgii kościelnej członków gminy umocnił pozycje „diakonów” i „prezbiterów” wobec pozostałych wyznawców Chrystusa. Diakonom podlegali „subdiakoni”. „Akolici” służyli biskupom, „lektorzy” czytali Pismo w czasie nabożeństwa, „egzorcyści” mieli za zadanie wypędzanie demonów, zaś „ostiariowie” sprawowali nadzór nad przebiegiem nabożeństwa.
Skutkiem takiego rozdysponowania funkcji, tj. przyznania prawa do udzielania dóbr duchowych w sakramencie[65] jedynie upoważnionym członkom gminy podczas liturgii, było nie tylko ich sformalizowanie, ale też i unieważnienie, biblijnego i reprezentowanego jeszcze przez Justyna Męczennika[66] i Tertuliana[67] poglądu o „powszechnym kapłaństwie wiernych”. Z nabożeństw zostało usunięte wszystko to, co miało charakter spontaniczny bądź posiadało cechy improwizacji i mogło przypominać „światowe radości” kojarzone przez katechumenów [nieżydowskiego pochodzenia]ze znanym im kultem pogańskim. Zakazano używania instrumentów [oprócz kitary dopuszczalnej na spotkaniach domowych] na równi z rytmicznym klaskaniem i tańcem, które to elementy obecne w pierwszych gminach chrześcijańskich zaczerpnięte były z tradycji Izraela i odgrywały istotną rolę w kontekście wyrażania uczuć religijnych i uwielbienia dla Boga[68]. Zabroniono też podczas liturgii śpiewać kobietom, którym na to pozwalały jeszcze w II i III wieku niektóre nurty określane jako „heretyckie” w stosunku do „Kościoła dominującego”[69]. Innymi słowy na skutek tych zachodzących procesów pozostali uczestnicy spotkań liturgicznych zostali pozbawieni swojej podmiotowości, która była istotą nauczania apostolskiego i przebiegu pierwotnych nabożeństw chrześcijańskich[70] na rzecz formalizmu i patosu religijnego. Następuje zatem od drugiej połowy II wieku bolesny i trwały proces wypierania, by nie powiedzieć wręcz usuwania charyzmatyków poza tzw. „Wielki Kościół”. Podejrzewano ich, w kontekście tych rozwijających się nowych sformalizowanych form pobożności i liturgii, o opętanie przez szatana, na skutek doświadczania przez nich tych opisanych w Biblii i zasygnalizowanych już powyżej rodzajów zachwycenia duchowego bądź ekstazy[71], podczas której mówili różnymi językami i wydawali dziwne dźwięki prorokując przeciwko zwyczajom kościelnym, opartym na utrwalonej już w duchu stoicyzmu i formalizmu rzymskiej obrzędowości zinstytucjonalizowanej tradycji[72].
Wraz z rozwojem tych nowych form liturgii i przekształcania się biblijnych prawd wiary w sformalizowany sakrament jednocześnie wzmacniała się pozycja tych ustanowionych przez Fabiana dysponentów dóbr duchowych, którzy zdecydowanie przewyższali nie tylko rangą, ale i wiedzą religijną pozostałych wyznawców Chrystusa. Dawne pogańskie magiczne wyobrażenia ludu, że kapłani są uświęceni przez piastowanie urzędu i sprawowane praktyki religijne stało się powszechne wśród chrześcijan. Szczególną ich pozycję wobec pozostałych wyznawców Chrystusa podkreślały też szaty liturgiczne podobne do tych, jakie nosili rzymscy urzędnicy. Tym to sposobem w Kościele poapostolskim, określanym też jako katolicki [powszechny], nastąpił ostateczny podział wiernych na kler[73] i świeckich – laikat[74].
Przy tym trudno dziś obwiniać i oskarżać poapostolski jak i nowożytny Kościół wyrażający się obecnie w rozmaitych formach pobożności chrześcijańskiej o fałszowanie nauki Chrystusa, na skutek tych naturalnie zachodzących przeobrażeń doktrynalno-liturgicznych będących niekiedy skutkiem nieuświadomionego odchodzenia od pierwotnych idei nowotestamentowych Kościoła, który wchodząc w relację ze światem zewnętrznym, musiał jednocześnie sprostać wyzwaniom społeczno-religijnym i politycznym jak i nowym potrzebom duchowym wobec tych, którzy tego od niego oczekiwali jak swego czasu Izrael od Aarona, gdy przyjście Mojżesza z góry Synaj się opóźniało[75]. Jest jednak bardzo wątpliwe by jakaś grupa ludzi wierzących w Jezusa z Nazaretu – jak zauważa Edmund Lewandowski – ukształtowała tak wielką formację społeczno-religijną jak Kościół rzymskokatolicki, prawosławny czy protestancki. Tak jak trudno też przyjąć, że nad ewolucją instytucjonalnej formy Kościoła czuwał Duch Święty, bo zbyt dużo błędów i nieprawości popełniali jego wyznawcy, papieże, biskupi, pastorzy, sobory, synody i episkopaty[76]. Nie tylko przecież wyznawcy różnych odłamów religii chrześcijańskiej mordowali się nawzajem poprzez setki lat, ale również „chrześcijanie” należący do tego samego Kościoła w sensie wyznaniowym i instytucjonalno-hierarchicznym. I choć zawsze byli zarówno w starożytnej, średniowiecznej, jak i nowożytnej historii Kościoła tacy ludzie jak niemiecki pastor Ditrich Bonhoeffer (1906-1945), który zdecydowanie sprzeciwiał się nazistom[77] czy biskup George Bell (1883-1958) twierdzący, że: „Kościół przestaje być Kościołem, jeśli zapomina, że jego członków należących do jednego narodu, łączy braterstwo z członkami należącymi do wszystkich narodów”[78], jednak mimo to z ambon padały niekiedy barwne słowa nie mieszczące się w optyce etyki ewangelicznej. „To Bóg wezwał nas na tę wojnę” – ogłosił wielebny Randolph H. McKim w swoim waszyngtońskim kościele, podczas pierwszej wojny światowej. Inny pastor i profesor teologii Henry B. Wright zapewniał żołnierzy, którzy dostawali torsji podczas ćwiczeń w walce na bagnety, że „widział Jezusa, jak spogląda na lufę karabinu i wbija bagnet w ciało wroga”[79].
Ignorowanie tych zasygnalizowanych zjawisk i wynikających z nich dwuznaczności ideowych oraz moralnych w życiu Kościoła i społeczeństwa powoduje nie tylko szkody etyczne, ale i ideowo-społeczne, ponieważ fałszuje rzeczywisty obraz chrześcijaństwa i świata, który jest przede wszystkim światem ludzi, nie zaś Boga. Natomiast poprzez ukrywanie tych dwuznaczności i sprzeczności jakie zachodzą między nowotestamentowym Kościołem a światem będącym raczej czymś, co nazywamy „cywilizacją chrześcijańską”, a nie chrześcijaństwem w swej istocie, podważa się wiarę we wszelkie moralne oceny dotyczące zachowań ludzi zarówno w samym Kościele jak i w społeczeństwie. Powodując tym samym bunt człowieka i jego ateizację wobec cierpienia i samotności jednostki w świecie rzekomo „chrześcijańskim”, który przecież nie kieruje się ewangeliczną miłością bliźniego, ale własnym interesem i chęcią zysku, co jest sprawą powszechną w kontekście grzechu Adama[80] i co też wszyscy uczciwi i trzeźwo myślący ludzie widzą i rozumieją. Doskonałym przykładem takiej „cywilizacji chrześcijańskiej” jako społeczno-politycznego bytu jest współczesny katolicyzm, przez który obecnie rozumie się Kościół rzymskokatolicki, jego doktrynę i liturgię. Nie włącza się jednak do tego pojęcia postępowania katolików, ich sposobu myślenia i stylu życia. To wszystko bowiem zwykło się określać mianem „katolickości” – religijności ludowej albo „kultury katolickiej”. Wyodrębnienie tej strefy z pojęcia katolicyzmu jest w ostatnich latach postulatem wielu czołowych ideologów Kościoła rzymskiego. Pozwala to uwalniać Kościół od odpowiedzialności za postępowanie katolików, które przecież jest uwarunkowane rozmaitymi czynnikami, a nie tylko nauczaniem Kościoła[81].
Świadomość tych zjawisk ma dla nas i dzisiaj istotne znaczenie w związku z tym, że tego typu procesy nadal mają miejsce, z tą tylko różnicą, że dotyczą one już współczesnych wspólnot protestanckich w ogóle[82], ale i też tych wywodzących się ideowo i historycznie z tzw. „alternatywnej reformacji” bądź, jak chcą niektórzy, „drugiej reformacji”[83]. Jaskrawym tego przykładem w polskim nurcie wspólnot o charakterze „ewangelicznym” i „zielonoświątkowym”[84] jest wyłoniony z rozwiązanego w 1987 roku Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego[85] – Kościół Zielonoświątkowy w RP, który przyjął strukturę episkopalną, co jest według niektórych obserwatorów „ewenementem w skali światowej”[86].
Zjawiskiem poprzedzającym ten proces przeobrażeń przejawiający się w postępującej hierarchizacji i formalizacji życia duchowego, obok wielu czynników natury teologicznej, duchowej i społeczno-politycznej, było stopniowe odchodzenie całego polskiego nurtu wspólnot o charakterze „ewangeliczno-zielonoświątkowym”[87] od tradycyjnej w tych społecznościach formy przebiegu nabożeństwa mniej lub bardziej nawiązującego w swym porządku do liturgii nowotestamentowej[88]. To zaś implikowało zmiany w duchowości i pobożności członków tych wspólnot oraz postępujące odchodzenie od „ewangelicznej pracy u podstaw” zarówno podczas przekazywania prawd wiary w przebiegu nabożeństwa lokalnego zboru jak i w ewangelizacji na rzecz „zamerykanizowanej” formy liturgii o charakterze estradowym i widowiskowym. Liturgii mającej nie tyle wpłynąć na zmianę życia i pogłębienie relacji z Bogiem, co na poprawę samopoczucia jednostki w kontekście zaspokojenia jej doznań estetycznych i emocjonalnych. Wymownym potwierdzeniem skutków jej oddziaływania jest treść apelu jaki wystosował jeden z jego czołowych przywódców i prezbiterów Kazimierz Sosulski do pastorów centralnego okręgu „Kościoła Zielonoświątkowego w RP” 22 listopada 2000 roku, w którym z niepokojem stwierdził, że: „Współczesne masowe ewangelizacje przebudzeniowe »produkują« coraz więcej pseudo odrodzonych chrześcijan. Można już wręcz mówić o pojawieniu się rzeszy »nominalnych zielonoświątkowców lub charyzmatyków«”[89].
Istotnym elementem tego postępującego procesu degradacji ewangelicznych prawd wiary we współczesnym nurcie protestantyzmu „ewangeliczno-zielonoświątkowego” jest nieodpowiedzialna katechizacja dzieci pochodzących z rodzin wierzących. Ich przynależność do Kościoła w dużym stopniu ma związek z przywiązaniem do tradycji i kultury duchowej określonej denominacji wyznaniowej przekazywanej im przez rodziców. Tym samym chrzest w wieku dojrzałym nie jest już dla nich, jak dla ich ojców, aktem wiary i nawrócenia, lecz raczej swego rodzaju religijną inicjacją, przekroczeniem jakiegoś progu w kontekście religijnej edukacji w ramach katechezy w szkółce niedzielnej. To zaś obok tolerancji wobec powierzchownego przeżycia duchowego podczas masowych ewangelizacji jak i nieuwzględniania woli oraz zaangażowania się jednostki w kontekście poniesienia kosztów pójścia za Chrystusem[90] przyczynia się do kształtowania specyficznej „charyzmatycznej”, by nie powiedzieć „zielonoświątkowej”, nowej pobożności oderwanej od realnego codziennego życia, pełnej uniesień emocjonalnych jak i egzaltacji religijnej w duchu „ewangelii sukcesu” i „pozytywnego wyznania”. Tym samym są oni w dużej większości poza duchowymi i teologicznymi wartościami ewangeliczno-zielonoświątkowymi jakie wyznawali ich ojcowie i twórcy tych wspólnot[91]. To zaś umożliwia na bazie i w ramach tych wspólnot powstawanie i rozwój „nowego ruchu religijnego”, kształtującego się w procesie postępującego wzrostu liczebnego wynikającego z faktu, że w obręb wiary i przynależności do określonego Kościoła wchodzi się już przez urodzenie bądź na skutek powierzchownego doświadczenia religijnego mającego przede wszystkim podłoże emocjonalne, natomiast element osobistego wyboru, zmagania się z samym sobą jak i z Bogiem oraz poszukiwania prawdy, zostaje siłą rzeczy w toku zachodzących przeobrażeń zarówno w przebiegu liturgii jak i w braku podstawowego nauczania zupełnie zepchnięty na drugi plan. Toteż na skutek tych zachodzących zmian związanych z rozrostem liczebnym w wyniku masowych ewangelizacji oraz naturalnego przyrostu w obrębie określonego wyznania, zmian niewątpliwie też analogicznych do tych jakie miały miejsce w Kościele poapostolskim już od II wieku, wspólnoty te siłą rzeczy tworzą już w znacznym stopniu formę Kościoła pokoleniowego w złym słowa tego znaczeniu.
Innymi słowy chrześcijaństwo, jakie obecnie znamy i jest nam dostępne w swej zinstytucjonalizowanej, nominalnej i zewnętrznej formie, jest w dużym stopniu dziedzictwem i wytworem „cywilizacji chrześcijańskiej” bądź też przejawem tzw. „kultury chrześcijańskiej”, a nie owocem bezpośredniego nauczania apostolskiego i życia z Chrystusem. W tym i kultury charakterystycznej również dla wspólnot o charakterze „baptystycznym”[92], „ewangelicznym” czy „zielonoświątkowym”. Kultury niewątpliwie analogicznej w swej istocie do tej znanej nam i istniejącej już w naszym kraju rzymskokatolickiej, prawosławnej czy ewangelickiej [luterańskiej i kalwińskiej]. Cechą zaś charakterystyczną każdej „kultury chrześcijańskiej”, zatem i kultury „ewangeliczno-zielonoświątkowej”, jest to, że „oswaja” ona Boga na ludzki użytek. Inaczej mówiąc, myśli o Bogu w jej ujęciu nie różnią się od myśli o rzeczach doczesnych, występują one jakby na tym samym poziomie wartości. W świecie „kultury chrześcijańskiej” wiara przekazywana jest przede wszystkim poprzez sposób zachowania się i myślenia, obyczaje, obrzędy, formy prezentacji zaczerpniętej niekiedy „ze świata”, takie jak „marsze dla Jezusa”, dni modlitwy, konferencje, agapy sylwestrowe i wigilijne czy też rozmaite występy sceniczne, koncerty „muzyki chrześcijańskiej” itp. środki będące w kontekście teologii biblijnej swego rodzaju współczesnym „wozem filistyńskim”, na którym to „Lud Boży” usiłuje wieźć „chwałę Bożą” naśladując pogan nie znających Boga[93].
Tymczasem jak twierdzi katolicki duchowny i publicysta Jan Andrzej Kłoczowski: „Wiara nie jest z kultury lecz z łaski i dlatego katolicyzm »otwarty« [tj. posoborowy] bardzo mocno podkreśla osobowy, a więc indywidualny, nie tylko wspólnotowy wymiar wiary, pojętej jako zawierzenie Bogu i Jego Słowu. Dokonuje się ono nie tylko na zasadzie udziału w kościelnej zbiorowości, ale także w tajemnicy samotnej więzi z Bogiem, innymi słowy – w tajemnicy wolności”[94]. Takie doświadczanie i przeżywanie chrześcijaństwa nie jest niczym zaskakującym, jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia myśliciela zaangażowanego, człowieka, któremu nie wystarczy do życia zastany stan rzeczy, będący udziałem jego ojców i dziadów. Historycznym, kulturowym jak i ideowym przykładem tego zjawiska może tu być dostrzegalny we wczesnohellenistycznym państwie podział religii na dwa nurty: jawny i tajny. Pierwszy charakteryzował się tym, że był kultem obowiązkowym, nakazanym przez prawo lub tradycję. Uczestnictwo w nim wiązało się z przynależnością do określonej gminy obywatelskiej. Drugi miał charakter wtajemniczenia, zaspakajającego potrzebę człowieka na osobisty kontakt z bóstwem oraz potrzebę wiedzy, która miała dać mu odpowiedź na podstawowe pytania: Kim jest człowiek i dokąd zmierza[95]?